YouTube oraz Google zapowiadają powstanie nowego serwisu muzycznego działającego na podobnych zasadach jak inne duże serwisy streamigowe. Usługa ma przynieść setki milionów dolarów zysków nie tylko portalowi YouTube, ale też wytwórniom muzycznym i artystom.
Takie są przynajmniej obietnice składane przez amerykańskiego giganta. W sieci można znaleźć jednak gorące dyskusje na temat stawek, jakie mają być odprowadzane wytwórniom za odtwarzanie plików audio/wideo. World Independent Network, międzynarodowa organizacja zrzeszająca niezależne wytwórnie płytowe, twierdzi, że warunki współpracy zaproponowane przez YouTube są nie do przyjęcia. Nie dość, że stawki są niższe niż te oferowane topowym wytwórniom płytowym, to jeszcze mocno odbiegają od realiów rynkowych.
WIN jest w kropce, bo nie podpisanie umowy z gigantem internetowym jest równoznaczne ze usunięciem wideoklipów oraz brakiem przychodów WIN-u z tytułu odtwarzania reklam przed teledyskami. WIN rzucił nawet stwierdzenie, że nowy serwis streamingowy zabije małe wytwórnie.
Ale o co chodzi?
Jak ma działać w rzeczywistości nowa usługa Google nazwana roboczo Music pass? Będzie możliwość odtwarzania muzyki oraz klipów bezpośrednio z portalu YouTube bez konieczności ściągania ich na nośnik. Ponadto wersja premium, której koszt oszacowany został na 10 dolarów, pozwoli na słuchanie muzyki bez reklam w trybie offline na kilku urządzeniach. Usługa ma ruszyć już w lipcu.
Odmowa podpisania umowy z YouTube oznacza być lub nie być w sieci dla wielu artystów. Internetowy gigant może w dowolny sposób wodzić za nos wytwórnie i artystów. Jednak przedstawiciele portalu zaklinają rzeczywistość: „YouTube oferuje globalną platformę łączącą artystów z fanami, generującą dochody dla ich muzyki. Mamy dobre umowy z setkami niezależnych wytwórni na całym świecie” – czytamy w oświadczeniu przesłanym do „Guardiana”